- Ej kochaniutka. Czyżbyś coś kombinowała na boku?- spytała Anka mrużąc oczy.
Konstancja wiedziała, że nie łatwo zbyć byle czym dociekliwą koleżankę, jednak miała to gdzieś.
- Kto wie, kto wie ?- odpowiedziała enigmatycznie.
- No wreszcie. Wiesz, nie powinnam się wypowiadać, ale już nie mogę patrzyć na to, jak twój mąż cię traktuje. Przydało by mu się porządne poroże - przekonywała.
- Ty coś wiesz?
- Nic pewnego, ale ludzie gadają.
- Ludzie gadają różne głupoty. O każdym. Nawet o tobie - Konstancja spróbowała zmienić temat.
- O mnie?! - Anka krzyknęła. - A niby co?
- No dajmy na to, że ten młodzian, co przyjeżdża do ciebie, kiedy Jacek wyjeżdża do pracy, to przesiaduje do samej nocy. A nawet nocuje.
- No coś ty!
- Aniu, przecież nie mieszkasz w lesie. Musisz zachować pozory.
- Rzeczywiście, znalazła się doradczyni. Phi...to tylko znajomy- wzruszyła ramionami. -Pracuje u mego ojca.
- Słuchaj, nie wnikam w to, co jest między wami, ale powinnaś być ostrożniejsza. Bo jak ja się dowiedziałam, to i Jacek może.
- Kurde...rzeczywiście - przyznała racje nerwowo obgryzając skórki przy paznokciach.
- No to muszę znaleźć jakieś sensowne wytłumaczenie - westchnęła i ruszyła w kierunku drzwi.
......................................................................................................................................................................
Wjechali za bramę.
- O, widzę Jędrusia- mąż wskazał palcem przed siebie.
Na placu stało dwóch mężczyzn. Wysoki szatyn z brodą, mocno gestykulował, tłumacząc coś niższemu, grubszemu blondynowi, który słuchał spokojnie, zaciągając się papierosem. " No to super. Pali "- stwierdziła zrezygnowana. Wyobrażała sobie Jędrzeja zupełnie inaczej, a on był tak podobny do Jana. Postanowiła, że nie będzie się zmuszać absolutnie do niczego.
- Poczekaj w aucie. Spytam gdzie zaparkować - oznajmił wysiadając.
Patrzyła jak wita ich podając rękę. Zaraz potem wyciągnął paczkę papierosów i zbliżył w kierunku brodacza. Ten odmówił. Jan zapalił i wdał się w dyskusję. Minuty mijały, a ona niecierpliwiła się coraz bardziej. Brodacz ciągle spoglądał w kierunku bramy.
-" Może odjadę dalej, bo pewnie tarasujemy wjazd ?"- pomyślała.
Przesiadła się na miejsce kierowcy, lecz mąż zabrał kluczyki. Nacisnęła klakson. Jan wraz z brodaczem ruszyli w jej kierunku. Trzeci z mężczyzn wszedł do biura. Konstancja wysiadła z auta.
- Rybko, to mój kolega Jędrzej - Jan poklepał towarzysza po ramieniu.
Oszołomiona wyciągnęła rękę w kierunku gospodarza i zaschniętymi wargami wyszeptała swoje imię.
- Co tak cicho? Śniadania nie jadłaś ?- Jan ze śmiechem skomentował jej zachowanie. Nie odpowiedziała. Ciągle patrzyła na Jędrzeja oceniając jego wiek. Na pewno był dużo młodszy, niż jej mąż. Zupełnie się tego nie spodziewała.
- To może od razu pojedziemy do chaty nad jeziorem? Tam mam przygotowany poczęstunek - mężczyzna spojrzał na Jana.
- No dobra. Chętnie wrzucę coś na ruszt. A browary masz? -mąż potrafił być dość bezpośredni.
- Nie obrażaj mnie - Jędrzej uśmiechnął się. - No jasne. Do wyboru, do koloru.
- No to w drogę ! - Jan szybko wsiadł za kierownicę, odpalił silnik i powoli ruszył, nie czekając, aż żona wsiądzie.
- Hej, a o mnie zapomniałeś?- Konstancja odzyskała głos. - Mam jechać z Jędrzejem?- rzuciła przez otwartą szybę.
- Jak chcesz to jedź. Przynajmniej będę mógł spokojnie zapalić papierosa. - mąż był, aż nazbyt szczery.
Szła obok nowo poznanego mężczyzny. Czuła jak lustruje ją wzrokiem. Otworzył drzwi od strony pasażera. Podziękowała i zgrabnie zajęła miejsce.
- Tak się cieszę, że w końcu jesteś. Tak bardzo tęskniłem. Nie było dnia, bym o tobie nie myślał- wyznał wykonując manewr cofania.
- Miałam tak samo - przyznała. - Wiesz, tak naprawdę to bałam się tego spotkania, bo jednak tamtej nocy, potraktowałam ciebie nie tak, jakbym chciała - dodała, patrząc na swoje dłonie.
Uśmiechnął się. - Ponieważ jestem wspaniałomyślny, to wybaczam, ale pod jednym warunkiem ....- spojrzał na nią.
- Słucham? Jaki to warunek ? Zrobię wszystko co zechcesz - zadeklarowała uśmiechając się do niego.
- Dobrze. Trzymam cię za słowo. A co to będzie za warunek, dowiesz się w odpowiednim czasie.
Obejrzała się za siebie. Jan jechał za nimi. Delikatnie położyła dłoń, na udzie mężczyzny. Spojrzał na nią i westchnął. Dopiero teraz dostrzegła, że ma zielone oczy, ale nie takie oliwkowe jak ona, raczej była to zieleń pomieszana z błękitem.
- Masz takie obłędne oczy, czy nosisz soczewki? - spytała, lecz zaraz pożałowała swojej dociekliwości. Zanim zdołał odpowiedzieć, dodała - Cały jesteś obłędny. Przesunęła rękę wyżej. Auto zwolniło.
- Chcesz byśmy wylądowali w rowie? - ujął jej dłoń i pocałował. - A obłędna to ty jesteś - dodał. Wyhamował jeszcze bardziej i skręcił w kierunku lasu. Droga była dość wąska i pełna kolein. Jazda nią wymagała ciągłego przerzucania biegów. Zabrała dłoń i chwyciła za fotel, by utrzymać równowagę.
- Zaraz będziemy na miejscu. Jeszcze kawałeczek, za tą górką - zapewnił.
Rzeczywiście za wzniesieniem, otoczona wysokimi brzozami i olchami, ukazała nie chata, a raczej chatynka, gdyż wśród wielkich drzew wyglądała niepozornie. Musiała być dość wiekowa, bo dach z jednej strony oblepiony był mchem, co dodawało jej tylko uroku.
- Droga paskudna, ale reszta.... przecudna - szczerze się zachwyciła.
- Cieszę się, że ci się podoba. Co prawda w środku jeszcze jest dużo do zrobienia. Zresztą zaraz się przekonasz.
Zaparkował przed pachnącym krzakiem jaśminu. Jan zatrzymał się tuż obok.
- Super miejscówka - krzyknął wysiadając. - To gdzie masz browar, bo strasznie mnie suszy ?- rzucił pytanie w kierunku kolegi.
Konstancja nawet się nie starała powstrzymać męża przed takim obcesowym zachowaniem. Była zbyt szczęśliwa. Jednocześnie ta niepewność, a raczej pewność, że właśnie tu przeżyje coś, co przez lata będzie wspominać, skutecznie ją przed tym hamowała.
Gospodarz wyprzedził gości, wyjął klucz spod doniczki z pelargonią i otworzył zamek.
- Zapraszam do swojej pustelni - rzekł, szeroko rozwierając drzwi i przepuszczając przybyłych.